


Przecież nie wyglądał ani na zdolnego dowódcę, ani na potężnego samuraja, ani na wielkiego mędrca.
A jednak emanująca z niego siła woli, którą dawała mu wiara w obowiązek i w zasady samurajskiego kodeksu sprawiała, że momentami mężczyzna jakby wyrastał sam ponad siebie. Po jakimś czasie grupa dotarła wreszcie do celu. Shugenja z nabożeństwem, oddając odpowiednią cześć bogom i świętym znakom, otworzyła lektykę, w której okazał się być… mały chłopiec. Wyglądał jak mnich – nie tylko przez swój ubiór i wygoloną głowę, ale także dlatego, że przyglądał się światu, jakby widział go po raz pierwszy. Czyżby nigdy nie opuszczał lektyki? Środek transportu postanowiono spalić, by nie zostawiać śladów. Chociaż ostre sterczące skały, pomiędzy które wchodzili zdawały się mówić, że jest to daremne. Wszystko jest daremne. Nie ma nadziei dla tych, którzy próbują spenetrować miejsce najciemniejsze z ciemnych – serce Jigoku.
Grupa zatrzymała się przy wiszącym moście, który wyglądał, jakby nie był w stanie utrzymać ciężaru nawet większego kota. Samuraj chciał ruszyć pierwszy, by sprawdzić na ile przejście jest bezpieczne, jednak mały chłopiec dokonał niezwykłego cudu – pod jego dotykiem liny i deski mostu zmieniły się w kamień, umożliwiając im wszystkim bezpieczne przejście.
Bushi, którzy im towarzyszyli trzymał w miejscu jedynie rozkaz i surowe spojrzenia Samuraja. Widać było, że gdyby nie one, dawno zrezygnowaliby z tej wyprawy, której sensu nie rozumieli. Samuraj też go nie znał, ale wiedział, że jego obowiązkiem jest chronić chłopca a także jego opiekunkę. Zdawało się, że żadnego niebezpieczeństwa tu, pod ziemią, nie ma, a jednak gęste, zielonkawe opary unoszące się wokół nie pozwalały nikomu się rozluźnić. Wreszcie stanęli na ostatnim z kamiennych słupów, między którymi rozwieszony został most.
